stopklatka.pl:
Z takimi legendami jak "Gwiezdne wojny" należy obchodzić się delikatnie i z szacunkiem. George Lucas decydując się na wskrzeszenie bohaterów swojej Sagi, z pewnością zrobił dobry interes, ale pieniądze to nie wszystko… Oto trzy nasze recenzje z "Zemsty Sithów" i różne spojrzenia na film, który kończy nową trylogię w kinie.
Gdzie ta magia? - autor Krzysztof Spór
Każda recenzja "Gwiezdnych wojen" człowieka (jak ja) mniej więcej trzydziestokilkuletniego powinna zaczynać się od historycznego ‘dawno, dawno temu’. W tym roku mija 25 lat od czasu gdy po raz pierwszy zetknąłem się z magią wielkiej kosmicznej Sagi na ekranie. Tamte wspomnienia, po latach pewnie trochę idealizowane, są dziś wyznacznikiem mojego postrzegania współczesnego kina rozrywkowego. Także przez pryzmat klasycznej trylogii spoglądam na kolejne odsłony świata stworzonego przez Lucasa. Zaczęło się od marnego "Mrocznego widma", które zwiastowało nadejście nowych czasów, potem był znacznie ciekawszy "Atak klonów", teraz mamy "Zemstę Sithów". Oto pełen obraz nowej trylogii, który jednak nie czyni z niej wydarzenia epokowego, o mocy jaką miał przed prawie trzydziestoma laty pierwszy film z serii. Gdzie podziała się ta magia, gdzie niezwykły klimat poznawania nieznanych światów, gdzie przygody bohaterów z krwi i kości - mądrych, zabawnych i sympatycznych? "Zemsta Sithów" dopełnia niestety obrazu klęski… Czy to po prostu słaby film, a może jestem już za stary na takie historyjki?
Pierwsze minuty filmu to wielka kosmiczna bitwa i spora dawka humoru w wykonaniu Anakina, Obi-Wana oraz R2-D2, który jak na krnąbrnego/krępego robota przystało, świetnie radzi sobie z przeciwnikami (przy okazji demonstrując nowe zabawne umiejętności techniczne). Początek w niczym nie zwiastuje późniejszych zdarzeń, a nie jest tajemnicą, że będą miały one bardzo tragiczny wymiar. Ta początkowa komedyjka, mimo że wprawia w dość przyjemny nastrój, wydaje się elementem szkodzącym całości. Oczywiście wiemy, że "Zemsta Sithów" trafia także do widzów, którzy w temacie nie są, ale wydaje się, że zabawne elementy nie są potrzebne opowieści, która za chwilę zamieni się wręcz w antyczną historię, pełną bólu, zwątpienia i śmierci.
Przed nami przecież przeistoczenie sympatycznego i zadziornego Anakina w posępnego Dartha Vadera, a to właśnie na tę historię czekaliśmy tak długo. Ten początek rozbił mnie i wpłynął na późniejszy odbiór całości. Wydaje mi się, że Lucas bał się zaryzykować, bał się pójścia w kierunku "Imperium kontratakuje" - mrocznego, ale jakże fascynującego i najlepszego elementu całej Sagi. Dość nieudolne próby zrobienia z "Zemsty Sithów" wyważonej historii dla wszystkich, spełzły na niczym.
Po bardzo mocnym otwarciu (filmowe wojny prezentują się na ekranie okazale), z każdą minutą historia zaczyna niestety zwalniać, by po około 1,5 godzinie zacząć najzwyczajniej w świecie nudzić. To największy problem tego filmu, ponieważ Lucas zamiast zająć się przekazywaniem pasjonującej historii, zaczyna raczyć nas licznymi gadżetami i technicznymi nowinkami. Mamy więc sporą liczbę pojedynków, w różnych konfiguracjach, gdzie niemal zawsze ktoś traci jakąś kończynę (to już znak rozpoznawalny serii), poznajemy nowe planety i nielicznych nowych bohaterów, z których tylko jeden odgrywa znaczącą rolę - to generał Grievous, pół robot, pół obcy (zdecydowanie dobry element "Zemsty Sithów").
Główna słabość filmu to więc scenariusz, który w wielu miejscach szwankuje i jakby przeszkadza twórcom, którzy chcą nam pokazać nową jakość efektów specjalnych. Dialogi wołają o "pomstę do nieba" i najlepiej w niektórych momentach w ogóle ich nie słuchać. Tym sposobem Lucas zamiast zbliżyć się do klasyki, znacznie się od niej oddalił. A wcale nie musiało tak być.
"Zemsta Sithów" ma elementy, które mogły uczynić ją dziełem głębszym, wciągającym i najzwyczajniej świecie ciekawszym. Siła tego filmu tkwić mogła w konflikcie jaki targa bohaterami (Anakina przede wszystkim), w wielkim spisku i intrydze Dartha Sidiousa, która prowadzi do zagłady zakonu Jedi. Niestety w rękach średniej klasy reżysera, opowieść nabrała elementów karykaturalnych (Sidious), a aktorzy położyli ten film "na całej linii" - jakby licząc, że efekty specjalne pomogą zakryć te niedostatki? Nie oszukujmy się, w rękach dobrego reżysera udałoby się poprowadzić aktorów znacznie lepiej, a ich dylematy i postawy stałyby się widzom znacznie bliższe. Tak właśnie było z klasyczną trylogią, gdzie urok Marka Hamilla, Carrie Fisher i Harrisona Forda uczyniły z tej historii opowieść, od której trudno było oderwać wzrok. Co w takim razie nie zagrało (poza aktorami) w nowej trylogii? Przecież nad czwartym epizodem oraz trzema nowymi czuwał, w osobie reżysera i scenarzysty, sam George Lucas?
Ktoś powie - nowe czasy, nowa jakość. I pewnie jest w tym trochę prawdy, bowiem kino odpowiada na potrzeby widza współczesnego. Lucas nigdy się już nie dowie, czy lepszą drogą artystycznych decyzji byłoby skierowanie opowieści do starszych widzów. Wybrał młodego, współczesnego odbiorcę, który od filmu oczekuje przede wszystkim silnych estetycznych wrażeń, ekranowego rozmachu, nowych światów, stworzeń, licznych scen akcji i któremu infantylna historia rozgrywająca się akranie w niczym nie przeszkodzi w jedzeniu popcornu. I taki widz otrzymuje dokładnie taką właśnie opowieść. Ja ciągle wierzę jednak w magię na ekranie i może dlatego "Gwiezdne wojny, część III - Zemsta Sithów" tak bardzo mnie rozczarowała. [KS]
Stara baśń George'a Lucasa - autor Grzegorz Wojtowicz
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… zły kanclerz Palpatine dokonał krwawego zamachu stanu. Na szczęście dla wszystkich narodów Republiki demokracja przetrwała między lędźwiami senator Padme Amidala.
"Gwiezdne wojny: część III - Zemsta Sithów" to zdecydowanie najlepsza z całej nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Przede wszystkim dlatego, że jest to część spinająca starą serię z nową. W związku z tym przynosi odpowiedzi na wiele pytań, nurtujących każdego fana gwiezdnej sagi. W tym na to najważniejsze: dlaczego dobrze zapowiadający się Rycerz Jedi Anakin Skywalker podążył ścieżką Ciemnej Strony Mocy i dał się zakuć w czarną zbroję, stając się Darthem Vaderem. Przyznam szczerze, że jak na kosmiczny rozmach sagi jego motywacja była zaskakująco osobista, żeby nie powiedzieć skromna. Choć z drugiej strony może właśnie w tym tkwi największa siła świata wykreowanego przez George'a Lucasa. Świata na którym krytycy wieszają ostatnie psy, a widzowie nic sobie z tego nie robiąc walą do kin drzwiami i oknami. Otóż historia opowiadana przez George'a Lucasa od końca lat 70. jest na tyle uniwersalna, że pomimo całego kosmicznego anturażu bardzo łatwo się z nią identyfikować. To historia w której w spektakularnym uścisku splotły się trzy namiętności: religia, władza i miłość.
"Gwiezdne wojny: część III - Zemsta Sithów" są jednoznacznym ostrzeżeniem przed dyktaturą. To bardzo silne uwikłanie w politykę jest chyba najciekawszy elementem trzeciej części Gwiezdnej Sagi. Rozkaz "66" wydany przez kanclerza Palpatine jest kopią podobnych decyzji, które od początków naszej cywilizacji wydawali tyrani rozprawiając się w ten sposób ze swoimi politycznymi przeciwnikami. Wygnanie na jakie udaje się mistrz Yoda także ma nieskończoną ilość odnośników w historii powszechnej. Swoją drogą, to jestem ciekaw czy któryś z polityków odważy się postawić tezę o zlustrowaniu Anakin Skywalker, który działał przecież jako agent, i to podwójny...
Nie należę bynajmniej do wielkich fanów Gwiezdnych Wojen, nie potrafię na przykład wymienić z imienia i nazwiska żołnierzy walczących w drugim planie, jednak pamiętam jak dziś, że kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z sagą George'a Lucasa - a było to dawno, dawno temu... - nie byłem w stanie ukryć zachwytu. Do dziś kiedy słyszę pierwsze takty muzyki Johna Williamsa wyobrażam sobie sunące majestatycznie po kosmicznym ocenie krążowniki Imperium. Rozmach dzisiejszych efektów komputerowych w żaden sposób nie jest w stanie przyćmić tamtego wrażenia. Jednak z Gwiezdnych Wojen wyrasta się tak jak dziecięcych butów. Trochę trudno w pewnym wieku zachwycać się widokiem dwóch panów w groteskowych kostiumach okładających się laserowymi mieczami... [gw]
"Gwiezdne wojny: Część III - Zemsta Sithów" - dopełnienie sagi... - Artur Cichmiński
"Dawno, dawno temu, gdzieś w odległej galaktyce..." Od tych słów rozpoczynały się wszystkie epizody najsłynniejszej gwiezdnej epopei w dziejach kina. Ich twórca, George Lucas, stworzył świat Gwiezdnych Wojen, który tak bardzo ugruntował się masowej kulturze, że stał się niemal jej symbolem. Przez trzydzieści lat, od czasu powstania pierwszego filmu serii, "Nowej nadziei", "Gwiezdne wojny" Lucasa stanowiły kanon tego, co w kinie magiczne, spektakularne i niepowtarzalne. Dziś, po upływie tego czasu, na ekrany kin wkracza tryumfalnie ostatnia część (choć chronologicznie III) najbardziej rozpoznawalnej kosmicznej baśni. Jeden z najbardziej, zaraz po niedoścignionym "Imperium kontratakuje" niepokojących, dramatycznych i przejmujących obrazów, jakie powstały pod znakiem "Star Wars". "Zemsta Sithów" w konfrontacji z epizodami I, II wypada po prostu zdecydowanie dojrzalej i wyraziściej. Jest idealnym łącznikiem ze starą trylogią. Można rzec, że w końcu Lucasowi się udało.
Wszystko w tym filmie toczy się dość szybko, a pamiętać trzeba, że George Lucas długo rozpędzał poprzednie fabuły. Tutaj jednak już zaczyna od mocnego uderzenia, które przywodzi na myśl raczej finały "Nowej nadziei" czy "Powrotu Jedi". Anakin Skywalker wraz z Obi-Wanem Kenobi śpieszą na ratunek Wielkiemu Kanclerzowi Palpatine, porwanemu przez kolejnego nikczemnika z gwiezdnej galerii czarnych charakterów, generała Grievousa, wśród toczącej się w stratosferze nad Coruscant wielkiej bitwie. Scena wciska w fotel, a apetyt na więcej rośnie. W dalszych odsłonach robi się trochę spokojniej, dowiadujemy się o wielu kluczowych kwestiach dotyczących polityki i śledztwa, przeciwko tajemniczemu Sithowi. Jednak już po kolejnych kilkudziesięciu minutach nasi bohaterowie wprawią słowa w czyn, a będzie to stanowić naprawdę wielkie widowisko.
Trudno mi pisać o szczegółach scenariusza, by zbyt wiele nie powiedzieć, ale "Zemsta Sithów", najprościej, odpowiada na ostatnie kluczowe sprawy całej sagi. Widzimy tutaj koniec wojny klonów, upadek republiki, umacnianie się władzy Imperatora, w końcu przejście na ciemną stronę mocy Anakina Skywalkera. Sceny, które większość fanów trylogii pewnie nie raz sobie wyobrażała, teraz stały się faktem. Powstał film, który może się podobać, tak jak autorowi tych słów. Film, który w dużym stopniu powinien spełnić oczekiwania tych, co zawiedli się na "Mrocznym widmie" i "Ataku Klonów". Obraz dający wiele satysfakcji, tak pod względem wizualnym, jak też emocjonalnym. Co udało się Lucasowi to, to, że tym razem zbliżył się bardzo blisko klimatem i atmosferą do trzech powstałych przed laty filmów. Duch starych dobrych Gwiezdnych Wojen mimo tak intensywnie wyeksponowanej technologii, tym razem nie zaginął. Postać Anakina, odgrywa tu jeszcze bardziej kluczową i intrygującą rolę. Trudno teraz będzie spojrzeć na Lorda Vedera bez szczerego mu współczucia. Lucas dał w końcu swym bohaterom i całej historii ludzki wymiar.
Trzeci epizod zadość czyni wszystkim poprzednim grzechom. Już nie taki styropianowy, za to scalający cały dramatyzm i złożoność wszystkich znanych już wątków. George Lucas, który z niczego zrobił coś, może dziś być zadowolony. Jego prosta w przekazie opowieść o walce dobra ze złem w wykreowanym przez siebie świecie stała się największą magią współczesnego kina. Pobudziła wyobraźnię i fantazję milionów widzów. Odświeżyła stare mity i legendy, poczym ubrała jej w industrialny kostium i zawładnęła sercami fanów.
Po tym filmie trudno nie odczuć pewnej nostalgii, zwłaszcza dla człowieka, który wychował się na tych filmach. Dziś trzydziesto i więcej latkowie, mogą kręcić nosem na drewniane dialogi, starej i nowej trylogii. Bądź na zbyt dużą liczbę pixeli na ekranie, ale powiedzmy sobie wprost, nie o to tu chodzi. Chodzi o bajkę, którą będzie się pamiętało i która wpłynie na nasze życie. Lucas stworzył coś, o czym jeszcze przez długie lata będzie się dyskutowało. "Zemstą Sithów" zaś zwieńczył z klasą i w dobrym stylu niewątpliwie dzieło swego życia, sam sobie wystawiając imponujący pomnik. Dla mnie ten film, był po prostu przeżyciem, jakiego nie czułem od czasu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem "Gwiezdne wojny" na dużym ekranie. Teraz poczułem, że moc jest znów ze mną. [AC]
UPDATE 17.05:
film.onet.pl:
Za trzy dni na naszych ekranach pojawi się film George'a Lucasa "Gwiezdne wojny: Część III. "Zemsta Sithów". Obraz wchodzi do kin w Polsce 19 maja, tego samego dnia, co w Stanach Zjednoczonych.
Bohaterowie "nowych" "Gwiezdnych wojen"
Ale odbywają się już pokazy przedpremierowe, a w poniedziałek w Warszawie film widzieli dziennikarze. I chociaż wiadomo już, że na świecie obraz zebrał dobre recenzje, to w Polsce, nie wszyscy krytycy wyszli po pokazie zadowoleni.
Redaktor naczelny miesięcznika "Kino" Andrzej Kołodyński wyznał, że film go zmęczył: "To 140 minut hałasu i odgłosów batalistycznych. Większość filmu to sceny walk, przedzielone, gdzieniegdzie nadętymi dialogami" - ocenia Kołodyński.
Według innego krytyka, Andrzeja Bukowieckiego, "Zemsta Sithów" to jednak wielkie widowisko, szkoda tylko, że zdecydowana większość tego, co widzimy na ekranie, to animacje komputerowe.
Obaj krytycy uznali, że ostatniej części daleko do tej pierwszej, z 1977 roku. "Film nie ma już tej świeżości, co część pierwsza" - uważa Bukowiecki. Według Kołodyńskiego w "Zemście Sithów" nie ma prawdziwych emocji. Jego zdaniem pojawiają się dopiero w końcowej sekwencjach: walki dwóch dawnych przyjaciół, Obi-Wana Kenobi i Anakina Skywalkera, i narodzin dzieci Anakina i Padme Amidali.
Ale jednocześnie obaj krytycy polecają obejrzenie "Zemsty Sithów", choćby dlatego, że w tej części dopełniają się wszystkie wątki historii bohaterów. Cała opowieść układa się w całość. Ta ostatnia - w kolejności realizacji - część sagi, stanowi chronologicznie początek. Akcja "Zemsty Sithów" dzieje się na 19 lat przed rozpoczęciem wydarzeń pierwszej części "Gwiezdnych wojen", zrealizowanych w 1977 roku.
Wszystkie części "Gwiezdnych wojen" zarobiły dotychczas na świecie, 3 i pół miliarda dolarów. Ostatnia zapewne także przyciągnie tłumy, co widać już na pokazach przedpremierowych.
UPDATE 2:
Recenzja Dariusza Żaka - Solo.
ofilmie.pl:
28 lat. Niemal dokładnie tyle George Lucas tworzył na oczach całego świata swoją gwiezdną Sagę. Zaczynał niemal od zera, tworząc z niczego legendę, od samego początku twierdząc, iż jego wizja historii upadku i odkupienia założyciela rodu Skywalkerów jest spójna, przemyślana i gotowa do opowiedzenia. Czy to prawda – nie nam o tym sądzić, bo tylko sam twórca zna ją od samego początku do końca. Oto w tej chwili, gdy do kina na całym świecie zbliża się premiera ostatniego epizodu kosmicznej epopei, gdy dopełnia się przeznaczenie niewolnika z pustynnej planety na krańcu Wszechświata, także dla widzów i miłośników „Gwiezdnych wojen” nadchodzi oczekiwany przez całe życie moment, gdy wreszcie brakujący element opowieści zostanie dopowiedziany, a cała historia zostanie wreszcie ujawniona. Oto „Zemsta Sithów”.
Początek filmu to wielkie „BUM!”. Lucas sprawia wrażenie, że dosłownie wziął słynne słowa Alfreda Hitchocka o trzęsieniu ziemi i rosnącym napięciu. Tyle, ze trzęsienie ziemi w „Sithach” trwa dobre 20 minut, a napięcie rośnie do ostatniej sekundy filmu. Polscy widzowie uraczeni zostali zaś wstrząsem jeszcze wcześniej, bo dystrybutor był uprzejmy przetłumaczyć początkowe napisy, przez co możemy cieszyć wzrok radośnie polskimi napisami, mimo że kopia filmu nie była zdubbingowana. Ale to tylko mały zgrzyt, który niknie w mrokach niepamięci z każdą sekundą filmu. Oglądamy epicką w swoim rozmachu bitwę kosmiczną, przy której monumentalne starcie nad Endorem w „Powrocie Jedi” jawi się jak podwórkowa bijatyka. Ale tutaj od razu widać różnicę, jaka dzieli oba filmy i – co niezaprzeczalne – obie Trylogie. Rewolucyjna technologia filmowa, jaką miał obecnie do dyspozycji Lucas, pozwoliła mu w pełni kontrolować filmowa materię. To, co 20 lat temu tylko wybuchało i płonęło, w „Zemście Sithów” jest pokazywane z detalami i brutalnymi szczegółami. Kosmiczne myśliwce eksplodują i rozpadają się na strzępy, a umierające ciała pilotów mkną samotnie w próżni. Gigantyczne gwiezdne krążowniki rozdzierane są potężnymi salwami baterii statków nieprzyjaciela i z łoskotem rozsypują się na części, by spaść w śmiertelnych konwulsjach, ogniu deszczem szczątków na powierzchnię planety. To wszystko dzieje się tak szybko, że widz zaczyna modlić się, aby reżyser okazał choć na chwilę zmiłowanie i pozwolił odrobinę dłużej nacieszyć się kosmiczną rzeźnią technologiczną. Nic z tego. Lucas z chłodną konsekwencją i wyrachowaniem prze do przodu, gdyż fajerwerki z ognia i stali nie są głównym celem w tym filmie.
Całą recenzję Dariusza Żaka - Solo, możecie przeczytać klikając w ten link.
Topic na Forum na temat pokazów przedpremierowych E3 - strefa SPOILERÓW.